PROPHET
obeznany w branży
Dołączył: 27 Lut 2007
Posty: 344
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Gdansk
|
|
GAZETTE - "ZAKOCHANY KLAUN" |
|
a co sie będę szczypać ;]
ZAKOCHANY KLAUN
+++
Nie rozumiem go. Nie wiem o co mu chodzi, gdy się do mnie odzywa. Oczywiście, mówimy tym samym językiem, ale ja go po prostu nie rozumiem. Jego słowa do mnie nie docierają. Albo ja nie chcę, żeby docierały, to chyba bardziej się zgadza. Po prostu. Bo to jest tak: on mówi jedną rzecz, a ja to przetwarzam i dochodzą do mnie zupełnie inne słowa, lub też znaczenie tych słów. I wszystko ukazane jest nie w tym świetle w jakim powinno. On mówi "Wpadnij po południu", a ja rozumiem "Wpadnij na noc". Mówi: "Idziemy się napić?", rozumiem "Idziemy do łóżka?". Mówi: "Ten kawałek świetnie ci wyszedł", rozumiem "Mam na ciebie ochotę". Ja wiem, to chore, to obsesja. To wszystko co najgorsze. To najstraszliwsza rzecz, jaka może się przydarzyć takiemu człowiekowi jak ja... ZAKOCHAĆ SIĘ.
Czemu to takie straszne? Bo ja nie wiem, co on sobie myśli. Bo nie rozumiem co chce powiedzieć poprzez "Dobrze dzisiaj wyglądasz". Bo gdy przypadkiem mnie dotknie to mi ciśnienie skacze. Bo gdy jestem sam to myślę tylko o nim. Bo jest w tym samym zespole i ciężko mi przebywać obok niego.
To wszystko się składa na to, że jestem po prostu zakochanym idiotą, który nie może sobie poradzić ze swoim uczuciem. Jak nastolatka, świrująca za jakimś tam wybrankiem, wieszająca jego zdjęcia na ścianach swojego pokoju i pisząca do niego chore listy miłosne, które zaraz po skończeniu pisania pali/wyrzuca/podziera/tnie/je/niepotrzebne skreślić. Jestem skończonym idiotą. Zakochany Klaun.
A jak to się wszystko zaczęło? Bardzo mało optymistycznie. Siedzieliśmy w jakimś pubie. To było na samym początku założenia zespołu. Urządzaliśmy takie pseudo "wieczorki zapoznawcze". Na jednym z nich dotarło do mnie, że jeden z nas praktycznie w ogóle się nie odzywa. Siedzi w kącie, skulony i spoglądający spod byka na wszystkich po kolei. A wyglądał bardzo interesująco. Spłoszony wyraz twarzy, rozbiegane spojrzenie, włosy w nachalnym wręcz ładzie, zaciśnięte wargi, nerwowo objęte ramionami kolano i ta szmata na twarzy... To mnie zainteresowało najbardziej. Po co mu ta szmata? Nie dodawała mu uroku, ani trochę. I chyba nie był na tyle pozbawiony gustu, żeby zakładać na nos coś takiego myśląc, że będzie wyglądał ładniej.
W każdym razie zainteresowała mnie jego postać. Był jedyną osobą, z którą nie rozmawiałem. Chciałem go poznać... no i ta szmata. Co ja poradzę, że mnie zaintrygowała?
Zatem przysunąłem się wtedy do niego i, desperacko szukając jakiegoś ambitnego tematu na rozpoczęcie rozmowy, odezwałem się:
- Po co ci ta szmata na nosie?
Tak, wiem. To było idiotyczne, a nawet gorzej. Jemu też się nie spodobało. Spojrzał na mnie jak na jakiegoś... rozkładającego się szczura, prychnął, że to nie moja sprawa i odszedł. I tyle się nagadaliśmy. Mijały kolejne tygodnie, a nawet miesiące, a on się do mnie nie odzywał. Mnie natomiast nadal interesowało po co mu ta szmata. Wyobraźcie sobie, że nie tyle na koncertach i wywiadach jej nie ściągał, ale nawet PRZY NAS! Na próbach, na imprezach, na spacerach - ZAWSZE MIAŁ TĄ CHOLERNĄ SZMATĘ. Ja wiem, że innych to nie obchodziło, niech sobie nosi na twarzy co chce, ale ja byłem po prostu CIEKAWY! To aż swędziało, drapało i gryzło! Podglądałem, śledziłem, zastawiałem pułapki...nic...
W pewnym momencie nawet doszedłem do wniosku, że chociażbym miał narazić życie, ja ZOBACZĘ CO ON TAM TAK ZAKRYWA!!!!
Obmyśliłem plan. Jednej nocy szykowała się kolejna impreza, postanowiłem sobie, że jak potem, kompletnie zalany, pójdzie spać, ja mu zdejmę ten materiał z twarzy i zobaczę! Jak postanowiłem, tak zrobiłem. Miałem rację, Reita upił się jak ostatni Anonimowy Alkoholik, a nawet jeszcze gorzej. Szybko odpadł z gry. Jak ten sęp patrzyłem jak czołga się po schodach, żeby dotrzeć do sypialni, która była piętro wyżej. Gdy drzwi się za nim zamknęły poczekałem jakiś czas, po czym szybko wbiegłem na górę. Spał. Cały w skowronkach, usiadłem na nim okrakiem i ostrożnie zacząłem ściągać tą cholerną chustę z jego twarzy. Nie da rady opisać tego w słowach jaki byłem podekscytowany! Tyle czasu czekałem! I ta myśl: "ZOBACZĘ!".
W końcu mi się udało! Ściągnąłem, jednak niczego nie zobaczyłem, bo było ciemno. Nie pozostało mi zatem nic innego jak się pochylić. Zacząłem zniżać się ku jego twarzy jedną dłonią odgarniając długą grzywkę, która zakrywała lewy policzek Reity. Zobaczyłem jakieś dziwne zaciemnione miejsce więc pochyliłem się bardziej ku niemu... i może bym coś jeszcze dostrzegł, gdyby nie to, że Reita nagle otworzył szeroko oczy i podniósł raptownie głowę. Zniknęła jakakolwiek granica między nami. On mnie po prostu... pocałował. I teraz już nic nie widziałem...
Tak, to był właśnie moment przełomowy. Co się potem stało? Reita, nie odsysając się ode mnie, wyciągnął swoją szmatę z mojej dłoni, a potem odsunął się ode mnie błyskawicznie zakrywając twarz materiałem. I zasnął. A ja byłem tak zszokowany, że nie próbowałem już zobaczyć co ma na policzku. W sumie to się tak jakoś zestresowałem. No bo, jakby nie patrzał, kolega z zespołu mnie pocałował. Ot tak sobie, po prostu pocałował... i zasnął. I jakoś tak... spokojnie to zrobił. Tak, jakby codziennie całował kolegów.
I długo jeszcze na nim siedziałem, gapiąc się na niego po swojemu, czyli jak ostatni idiota.
Nazajutrz, podobnie jak w kolejnych dniach i tygodniach zachowywał się tak, jakby nic się nie wydarzyło. No tak, co to za wydarzenie? Pocałować kolegę z zespołu. Tak po prostu, znienacka. Pocałować i zasnąć. Przecież to nic wielkiego! Nie, dla niego to była najwyraźniej najnormalniejsza rzecz na świecie, ale dla mnie NIE! Czułem DYSKOMFORT! Czułem się NIESWOJO! Nie źle, nie wspaniale, ale NIESWOJO. A on, tak jak zwykle przechodził obok mnie całkowicie beznamiętnie, nawet łaskawie nie rzuciwszy okiem na moją twarz, bo po co? chciałem z nim porozmawiać, ale głupio mi było się tak po prostu zapytać "Ej, słuchaj...czemu mnie pocałowałeś?". Można to przecież wytłumaczyć tym, że był co najmniej nietrzeźwy. Ale z drugiej strony... no tak nagle się obudził i mnie pocałował? W środku snu zachciało mu się całować?!
Takie właśnie myśli chodziły za mną przez kolejne trzy miesiące. Męczarnia i nic więcej. Niepewność, dyskomfort i jakiś dziwny ból. A potem zaczął ze mną rozmawiać. Musiał, przecież byłem razem z nim w zespole. Tylko, że odezwał się do mnie po raz pierwszy właśnie wtedy, gdy zorientowałem się, że moje myśli od x czasu krążą tylko i wyłącznie wokół niego. I zrobił się wielki problem. Fakt, że zaczął ze mną rozmawiać sprawił, że u mnie w głowie kotłowały się kolejne durne skojarzenia, chore fakty i podejrzenia. No i wpadłem.
I tak mnie trzyma do dzisiaj. Chodzę za nim, słucham go, przytakuję, choć nie rozumiem, co do mnie mówi. Wyglądam jak debil. Durnowaty wyraz twarzy, rozmarzone spojrzenie za mgłą, pół-gesty i westchnienia, czyli zakochany Uruha. Gdy on jest w pobliżu nic mi nie wychodzi, sam jeszcze utrudnia sytuację przysuwając się do mnie, pochylając w znaczący sposób, czasem nawet OCIERAJĄC o mnie...! Toż to szczyt! Chamstwo i bezczeleństwo! I, drań jeden, do tej pory nawet słówkiem się nie odezwał w sprawie naszej 'nocnej przygody'! A ja bym na przykład bardzo chciał wiedzieć, dlaczego mnie pocałował! Bo to mnie intryguje! Bardzo! Nawet bardziej!
Postanowiłem sprawdzić, czy będzie chciał mnie pocałować jeszcze raz. Po próbie poczekałem aż wszyscy wyjdą z sali (bo on wychodził zawsze ostatni), a gdy już zostaliśmy sami - podbiegłem do niego. Nie zwracał na mnie najmniejszej uwagi, gdy stałem przed nim gapiąc się na niego jak na jakiś światowej sławy posąg, więc postąpiłem kolejne kilka kroków w jego stronę. Dopiero, gdy niemalże wszedłem na niego podniósł głowę i spojrzał na mnie pytająco. Nie odezwałem się ani słowem, tylko patrzyłem mu w oczy. Staliśmy tak blisko siebie, że nawet czułem to dziwne ciepło bijące z jego ciała. Czułem i nagle zapragnąłem, żeby mnie objął. Objął i przytulił mocno do siebie. I jeszcze raz pocałował.
Ale on tylko patrzył.. Tępo, jak kołek, jak idiota. Tak, w tej chwili to on był idiotą, bo niczego nie robił. A POWINIEN! Powinien mnie pocałować!
- O co chodzi? - zapytał po dobrej chwili stania i gapienia się na siebie.
- O nic - odparłem wzruszając ramionami. - A co?
- To dlaczego tak stoisz... blisko? I się patrzysz?
- A co? nie mogę sobie na ciebie popatrzeć? - zapytałem; dopiero po chwili dotarł do mnie sens wypowiedzianych przeze mnie słów. Baka Uruha, baka, baka!
Uniósł brew i dalej patrzył na mnie. Twardy, nawet okiem nie mrugnął. Zmarszczyłem groźnie brwi. Nie wytrzymałem, po prostu nie wytrzymałem! Przysunąłem się jeszcze bliżej ku niemu i go pocałowałem. Tak po prostu. Dokładnie tak samo, jak on mnie wtedy. Bez skrupułów, bez zahamowań, po prostu pocałowałem. I tak, owszem, długo go całowałem! I chociaż zdziwiłem się, że mi odpowiada to i tak dalej całowałem. Mogłem tak w sumie bez końca, ale wypadało dać mu odetchnąć.
Gdy się odsunąłem nadal milczał i nie wyglądał na takiego, co za moment wyleje z siebie potok słów. Jakoś mnie to zdenerwowało. I dobrze. Wcale mnie nie obchodziło, czy ma coś do powiedzenia! Ani trochę! Mam to gdzieś! Chciałem go pocałować i pocałowałem! Więcej nie wymagam! Może sobie wsadzić tą swoją szmatę w dupę! I nie obchodzi mnie co tam tak zakrywa!
Bardzo szybkim krokiem ruszyłem ku drzwiom. A na koniec jeszcze się potknąłem i wywróciłem, ale dumnie wstałem, a następnie wyszedłem ze studia. Wcale mi nie zależało, żeby podmuchał mi palca, który pod wpływem upadku doznał uszkodzenia! W ogóle, ani trochę! Sam sobie podmucham! W dupie cię mam, Reita!!!
+++
I nie, nie przychodziłem na próby! Bunt! Nie dlatego, że mi było głupio, czy coś w tym stylu, ale po prostu mnie bolało. Nie wiem, coś w środku, może serce...? Cały czas czułem smak jego ust, to jego ciepło, widziałem jak przymyka oczy, jak w niemy sposób prosi o więcej... Ale miałem wrażenie, że sam to sobie wszystko wyobraziłem. Gdyby mu zależało, to przecież by przyszedł do mnie i mi powiedział jak się sprawy mają. A on nie przychodził.
Do tego Ruki mnie denerwował, bo co chwila dzwonił i pytał, czemu nie przychodzę na próbę. Co go to obchodzi? Po prostu postanowiłem sobie zrobić przerwę... do odwołania. Tak! I odłączyłem w końcu ten cholerny telefon. Bo mnie wkurzał, dzwonił akurat w tych momentach, kiedy mnie najbardziej bolało i starałem się jakoś powstrzymać wybuch płaczu. Przecież nie będę z siebie robił jakiejś zakochanej nastolatki, co to zamienia się w fontannę łez za każdym razem, jak jej się przypomni jej luby.
I tak mi mijały kolejne dni. Na smęceniu i użalaniu się nad sobą. Chodziłem od okna do okna i z nudów plułem ludziom na głowy. Niestety nigdy mi się nie udawało, może to i dobrze... Ale to był znak. Znak, że, tak jak to plucie, nic mi w życiu nie wyjdzie! I Reita się nie zorientuje, że się w nim zakochałem, bo jest na to za DURNY! Bo to BASISTA, a basiści są zidiociali i niedomyślni z reguły! I nie ma bata! I już byłem gotowy rzucić się z mostu, gdy usłyszałem dzwonek do drzwi.
Z bardzo głośnym i mało optymistycznym westchnieniem otworzyłem... i mnie zamurowało.
Reita.
Oparty o wystającą framugę.
W długim czarnym płaszczu.
Z rękoma w kieszeniach.
I z tą cholerną szmatą na twarzy.
Reita...
- Co tu robisz? - zapytałem głupio.
- Przyszedłem sprawdzić, czy żyjesz - odparł lekko odbijając się od framugi i postępując kilka kroków w moją stronę. Po chwili odezwał się ponownie, tym razem ciszej. - Już cię pochowaliśmy.
- Ale jeszcze mnie robaki nie jedzą... - wybąkałem głupio.
- Widzę.
I znowu staliśmy gapiąc się na siebie. To już rutyna... Mijały kolejne minuty, a my nadal się na siebie patrzyliśmy. Tym razem to on nie wytrzymał. Podszedł jeszcze bliżej i objął mnie mocno, przytulając do siebie. Osłupiałem. Co to miało być? Tak nagle? Tak...tak znowu niespodziewanie? Może mnie zaraz pocałuje? I ZAŚNIE?! Nie...on tylko stał nieruchomo, wciąż mnie obejmując.
I minęło kilka sekund... Odchylił głowę i pocałował mnie w policzek. I ja w tym momencie kompletnie nie wiem o co chodzi. Co to ma być?!
- Natychmiast mi wyjaśnij, o co tutaj chodzi!
Krzyknąłem jeszcze szybciej niż pomyślałem. Nie odpowiedział. Uśmiechnął się jedynie. Po raz pierwszy, od kiedy się znamy, uśmiechnął się do mnie. I nagle przestało mi zależeć na czymkolwiek. Nie liczyły się opuszczone próby i jawny wkurw Ruki'ego. Zniknął ból, jaki miałem w sercu. Już nawet nie myślałem o tej szmacie na jego twarzy... Reita się uśmiechał. Ja już wiedziałem... Dotknąłem dłonią jego policzka i pochyliłem się ku niemu.
I wiecie co zrobiłem...?
Pocałowałem go
+++
THE EEEEEEND
By PROPHET
[link widoczny dla zalogowanych]
Post został pochwalony 0 razy
|
|